Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim się udam na spoczynek, jeszcze raz zajrzeć i zapytać, czy mnie pan baron nie potrzebuje.
— Któraż to godzina?
— Jeszcze niema pół do dwunastej. Właśnie przyszłam tu w celu usłużenia mu i chciałabym na krześle obok niego noc przepędzić.
W czasie tej rozmowy przystąpiła Urszula do łoża barona i światło świecy padło teraz na wychudłe oblicze barona. Na głowie miał bawełnianą myckę, do czoła wstążką przypasaną jak to w owym czasie było w zwyczaju.
Głowa barona ukryta była w trzech częściach w poduszkach najdelikatniejszemi koronkami obszytych.
Oblicze jego pokryte było niezliczonemi zmarszczkami a głęboko zapadłe oczy patrzały trwożliwie i miały barwę wyciśniętej zeschłej cytryny.
Widząc to pergaminowe oblicze i to otoczenie, można by wziąć barona za Naboba na żółtą febrę umierającego.
Pomimo letnich upałów, cierpiący nakryty był kilkoma pierzynami, bo lekarz sądził, że silne poty uśmierzą upartą podagrę.
— Jesteś dobra i pełna poświęcenia, moja kochana Urszulo — mówił chory — i dzięki ci za to składam z całego serca, jednakowoż niczego mi tak bardzo nie potrzeba jak snu, a na nieszczęście, tego mi dać nie możesz pomimo najszczerszej woli. Ach! to jest dobro, którego żadnemi pieniądzmi opłacić nie można. Dziękuję ci za ofiarę, którą mi chcesz złożyć, lecz przyjąć jej nie mogę. Dziękuj