Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Było tych okien, jak już wiemy, trzy, a przed niemi znajdywał się żelazny ganek, który swą brzuchatą wypukłością wystawał nieco po nad dach jednej ze stajni hotelu barona Viriville.
— A! wszakże to wygodniejsze od wschodów, mruczał Rodille ukończywszy swoje badania.
Wbiwszy sobie wszystko dobrze w pamięć, udał się do małej restauracyi w tej dzielnicy miasta, przepędził potem część wieczoru grając w bilard w jakiejś pokątnej kawiarni, a wreszcie na kilka minut przed dziesiątą udał się przed hotel barona i stanął tu milczący, oparłszy się o słupiec bramy.
Zegar na najbliższej wieżycy kościelnej wskazywał dziesiątą godzinę.
W roku 1830 dzielnica Marais była o godzinie dziesiątej wieczorem już zupełnie opustoszała i bardziej głuchą niż dziś jakikolwiek kątek w mieście chociażby prowincyonalnem. Psy nie mające panów i zgłodniałe koty stanowiły jedyne zaludnienie smutnych ulic.
Zaledwie przebrzmiały głosy dzwonu w powietrzu, podniósł Rodille swą laskę z ołowianną gałką i trzykrotnie lekko do bramy zapukał.
Pukanie to zdawało się być niecierpliwie oczekiwanym znakiem, bo małe drzwiczki w bramie umieszczone otworzyły się natychmiast, kobieca ręka ujęła Rodilla za ramię i wzruszony głos rzekł cicho, ale namiętnie:
— Przecież raz przyszedłeś mój drogi, kochany przyjacielu. Dwa długie dni minęły a nie widziałam