Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ofiara, umarła czy dogorywająca, był to mężczyzna w sile wieku, w stroju wykwintnym, z twarzą bladą, z dużemi, gęstemi, czarniemi faworytami, słaniający się w ramiona dwóch kobiet zrozpaczonych, ubranych jak na bal, które jego podtrzymując jednem ramieniem, drugą ręką niosły chusteczki do ócz załzawionych. Koszula cienka z żabotem haftowanym, roztwarta na piersiach, odsłaniała ranę głęboką, z której krew buchała strugą purpurową.
Zbrodniarz, jedną ręką wywijając długim, zakrwawionym sztyletem, w drugiej ściskał worek z pieniądzmi, odwracając głowę od zamordowanego i z nogą podniesioną do ucieczki.
Sprawiedliwość i zemsta za zbrodnię dokonaną, były reprezentowane przez dwóch żandarmów paradnych, w pełnym rynsztunku, którzy zastępywali drogę złoczyńcy, pokazując mu łańcuszki na ręce i nogi.
Grupa, przedstawiająca scenę do głębi wzruszającą, musiała pociągać widzów niby magnes żelazo... tem bardziej, że wstęp był przystępny dla najuboższych, wynosił bowiem tylko dwa sous!
To powtarzał co chwila krzykacz postawiony przy drzwiach wchodowych.
— Panowie wojskowi i dziatki niżej lat sześciu płacą połowę... Dwa sous! Dwa sous!... Proszę wejść! piękne panie i przezacni panowie!...
Gawiedź tłoczyła się do stolika, a pieniążki padały jak grad do szufladki przed inwalidą.
Jan z Blanką mijali właśnie budę.
Dziewczynka olśniona widowiskiem przechodzą-