Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mywał go od góry do dołu ze swoją lunatyczką i swoją służbą.
Aby dostać się do bramki, do której Jan znał drogę, trzeba było przechodzić koło Salonu Curtius’a, i przepychać się przez tłum żołnierzy, nianiek z dziećmi i kumoszek rozmaitych, gapiących się z gębą szeroko rozdziawioną i oczami wyłupionemi, na jedno z owych widowisk naiwnych w swojej prostocie, a któremi gawiedź paryska nie może się nigdy nasycić.
Oto jakiem było widowisko:
Salon Curtius’a na zewnątrz przedstawiał się jak prosta buda jarmarczna, w której pokazywacze prezentują publiczności dzikie zwierzęta i inne ciekawości rozmaite.
Kilka stopni drewnianych prowadziło do drzwi wchodowych, zasłoniętych niby kortyną szeroką firanką w pasy białe i ponsowe. Stary żołnierz inwalida, w kapeluszku trójgraniastym, z fajeczką w zębach, siedział na krześle przed małym stoliczkiem, do którego szuflady zgarniał datki. Ten inwalida z nogą drewnianą miał o ile o tyle reprezentować władzę, zaprowadzać — porządek i nakazywać poszanowanie dla prawa.
Na lewo od drzwi a naprzeciw stolika na podwyższeniu stała grupa figur woskowych, jako wabik i próbka rzeczy nadzwyczajnych i do głębi wzruszających, które mieściły się po za firanką.
Grupa, co prawda, była wyrachowana i wybrana, aby pobudzić ciekawość do stopnia najwyższego. Był to akt ostatni a raczej epilog dramatu grozą przejmującego