Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powietrze, dla malej dziewczynki.
Oddawna nie chodząc na przechadzkę, Blanka patrzała zdziwiona i rozradowana na ojca przygotowania.
— Czy pójdziemy do miasta, tateczku? — spytała wahająco, lękając się odpowiedzi niweczącej jej błogą nadzieję.
— Tak moja maleńka, pójdziemy... — Jan odpowiedział. — Czy ci to sprawia wielką przyjemność?
— Oh, tatku! tateczku! i jaką jeszcze... Co za radość, co za szczęście... Żal mi jednej rzeczy.
— Czegóż?
— Że moja najdroższa mateczka z nami pójść nie może...
— Moje dzieciątko, — szepnął Jan do łez rozczulony tą odpowiedzią tak prostą a tak rzewną.
Wziął Blankę na ręce i do serca przycisnął, okrywając pocałunkami.
— Tatku? — szczebiotała dalej Blanka, oddawszy ojcu z procentem jego pieszczoty. — Czy pójdziemy daleko?... Czy zobaczymy te ulice długie, szerokie, gdzie tyle osób przechodzi, tyle powozów przejeżdża z pięknemi paniami?...
— Wszystko to zobaczymy dziecino, bo idziemy na bulewary...
Blanka plusnęła rączętami:
— Cóż za szczęście! Co za szczęście! — powtórzyła. — Oh! będę długo pamiętała tę przechadzkę, bo ta ulica na której mieszkamy tatunciu, bardzo smutna, nikogo się nigdy nie widzi, nie spotyka...