Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a wróćmy na pierwsze piątro do pomieszkania Vaubaron’ów.
Była godzina druga z południa. Marta drzemała jak zwykle. Mała Blanka, drżąc chwilami od febry potajemnej, bawiła się u kolan ojca, smutno, jakby przygnębiona.
Jan nadaremnie silił się i przymuszał do pracy. Nadto miał ciężką głowę i nadto drżące ręce, od trawiącej go gorączki. Co chwila podnosił głowę od warsztatu patrząc z bólem i miłością niewypowiedzianą to na żonę, to na córkę.
Dziwne bo myśli snuły się po tej biednej, zafrasowanej srodze głowie. Wiemy, że Jan był po trochę idealistą, że łudził się wiecznie i zawsze. Otóż i teraz, w obec tak rozpaczliwej rzeczywistości, więcej może niż kiedykolwiek oddawał się jakimś mrzonkom nieokreślonym, mówił sobie, że ponieważ gorzej być już nie może, będzie im lepiej, nie chciał wierzyć w orzeczenie lekarza, nie przypuszczał żeby Bóg mógł mu zabrać Martę, żeby chciał jego i Blankę tak strasznie osierocić.
Te mrzonki gorączkowe (inaczej tego nazwać nie możemy) już mu trochę ulgi przyniosły. To mu jednak nie wystarczało. Potrzebował gwałtem czegoś cudownego, czegoś nadprzyrodzonego, w czemby mógł z ciałem i z duszą utonąć.
W epoce, w której odgrywał się dramat przez nas wiernie opisywany, cały Paryż interesował się nadzwyczajnie osobistością dziwaczną, adeptem Mesmera i Cagliotstra, jakimś lekarzem Niemcem,