Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XXII.

Tandeciarz odrzucił na bok pióro, które już był zanurzył w kałamarzu i zamknął księgę, nic w niej nie zapisawszy.
— Ejże! naprawdę pan Rodille! — wykrzyknął. — Witajcie! witajcie!... o wilku mowa, a wilk tuż!... Gdy się o słońcu wspomina, widzi się jego promienie...
Eks-Werner, eks-Legrip i tam dalej... stanął w pozycyi mistrza szermierki, który idzie do ataku, a posługując się laską, niby fleuretem, złożył się i wykonał kilka cięć, za każdym razem godząc niby to w pierś tandeciarza, przyczem śpiewał na cały głos, starą jak świat i najgłupszą w świecie piosneczkę:

„Dzieńdobry panie Laridon!
„Don, don, don, don,
„Dondaine, don, don!...“

Potem dodał tonem zwykłym:
— Oto jest słońce tak pożądane! Czy rzeczywiście mówiłeś o twoim wiernym druhu Rodille’u?
— Ot... przed małym kwadransikiem.
— A można wiedzieć, kto był drugim w tej rozmowie pełnej uroku?
— Ładna kobiecina, pańska dobra znajoma.
— To nie jest żadna odpowiedź, ja nic a nic nie rozumiem.
Rodille wykręcił się na pięcie, udając że się nie domyśla, choć wiedział doskonałe o kim mowa.
— Znam tyle ładnych kobietek...