Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jan jeszcze niżej głowę na piersi opuścił, jak człowiek przygotowany dostać po niej maczugą.
Laridon kończył spiesznie:
— Innemu, któryby mi był obojętny, nie wzbudzał we mnie szczerej sympatyi, wahałbym się dać za to dwadzieścia pięć franków... panu wyłącznie ofiaruję pięćdziesiąt. Robię najgorszy w święcie interes. Ha! takie już mam miękkie serce. Na coś przecie człowiek ma sąsiadów. Chcę i muszę panu dopomódz w nieszczęściu!... A wiec, słowo się rzekło. Pięćdziesiąt franków!
Vaubaron jęknął.
— Przystajesz pan? — spytał kupiec.
— Może gdzie indziej — wybełkotał Jan nieszczęśliwy — znajdę lepszą cenę?
— Wolna wola! wolna wola, sąsiedzie. — odburknął sucho Laridon — tylko jak raz z tąd wyjdziecie, proszę się więcej do mnie nie trudzić... Zapowiadam, że wtedy i za darmo nie wezmę!...
— Mógłbym wreszcie zastawić?
— Ha! ha! ha! — tandeciarz parsknął śmiechem. Sąsiedzie! dam dwieście franków, jeżeli wam kto na ten kram pożyczy w banku zastawniczym bodaj sto groszy!... No! kończmy bo mam jeszcze rachunki do zrobienia i to natychmiast... Chcecie brać pięćdziesiąt franków, to bierzcie!...
— Przyjmuję... bo muszę! — Vaubaron szepnął głosem zaledwie dosłyszanym. — Nie mam co dać dziecku głodnemu!...
— Oto pieniądze... Do zobaczenia, kochany sąsiedzie... uszczęśliwionym, żem mógł wam w czemś