Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jan zastanowł się przez chwilę:
— Sto pięćdziesiąt franków... — szepnął z pewnem wahaniem.
Tandeciarz aż podskoczył.
— Ejże, chyba żartujecie sąsiedzie kochany! — wykrzyknął — na pewnie!
— Kosztowały dwa razy tyle...
— Eh! wcale nie zaprzeczam!... ale kupić a sprzedać, to jak niebo do ziemi do siebie niepododobne!... Sąsiad kupowałeś nowe... ja albo zbędę przypadkiem... albo mi będą leżały wieczyście, jak tyle innych rupieci... To zmienia postać rzeczy...
— Narzędzia tak, jakby były nowe.
— Zapewne... zapewne, ale choćbyś ich pan nigdy nie używał, czyż tandeciarzowi kto kiedy zapłaci wartość realną? Skoro do mnie przychodzi, każdy chce kupić za pół darmo... Zresztą, wyciąłeś pan na rączce swój monogram, to piękne, ozdobne, ani słowa! ale przedmiot przezto traci na wartości...
— No, daj mi pan choć sto franków, — bąknął mechanik, nie mając ani chęci, ani odwagi targować się długo. — Sto franków, to dla pana drobnostka.
— Niepodobna! niepodobna!... interes interesem... czasy ciężkie... pieniądz staje się coraz rzadszym, coraz trudniej na czem zarobić.
— Koniec końców, ileż pan dajesz?
— Posłuchajcie, kochany sąsiedzie... Dla was... tylko dla was! powiem wielkie słowo, ale słowo ostatnie... jak mego Pana Boga kocham!... wolno wziąć, wolno zostawić...