Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usta trochę za pełne i krwią nabiegle zdradzały zmysłowość i łakomstwo.
Taka, jaką była klientka Laridona, mogła się jeszcze podobać a nawet wydać się bardzo ponętną, komuś nie koniecznie wybrednemu. Strój jej ranny bił w oczy zdaleka. Nadto bogaty, krzyczący nie zdradzał wcale dobrego smaku. Czuć ją było piżmem na sto kroków, patchoułą, i różnemi perfumami odurzającemi. Dwa grube złote łańcuchy spływały po jej biuście majestatycznym. Jeden z nich przytrzymywał zegarek złoty, wysadzany drogiemi kamieniami, drugi złotą lornetę. Prócz tego miała na szyi kilka sznurków pereł uryańskich, dużą broszę z brylantami na piersiach i takież w uszach długie, kolce.
Tandeciarz zdawał się ją, wielce poważać, a mimo to w jego z nią rozmowie przebijała się pewna poufałość.
Opuścił ją na sekundę, gdy mechanik drzwi otwierał, i zawołał poznawszy wchodzącego:
— Oho! czy mnie wzrok nie myli?... pan Vaubaron, mój sąsiad z pierwszego piątra... Pańska żona była coś chora, ile słyszałem?... ile słyszałem?... Czy już jej lepiej?
Jan potrząsł głową przecząco.
— Ejże!.. to źle... bardzo źle... — mówił dalej tandeciarz. — No, ale zawsze można spodziewać się polepszenia... Witam pana, witam... Czy masz może do pomówienia ze mną, panie Vaubaron?
— Tak jest.
— Skoro tak... chciej pan łaskawie zatrzymać