Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spędzało natychmiast uśmiech z twarzy wchodzącego. Twarz wyglądała jak ze skóry odarta, nos jak haczyk łączył się niemal z brodą szpiczastą i naprzód wysuniętą, przypominając dziób olbrzymi papugi; usta z wargą dolną wywróconą, wiecznie zaślubione, biegły od ucha do ucha... Zęby miał czarne, popsute, obrzydliwe!...
Plecy dziwnie wypukłe, robiły go prawie garbatym... chociaż właściwie garbu nie posiadał... Mówił jednak owym głosem sui generis liszynela, który jest własnością z garbem nierozłączną.
Przeszłość tandeciarza da się opowiedzieć w kilku słowach.
Ojciec Laridon’a uczciwy fabrykant powozów, marzył dla jedynaka o świetnej przyszłości. Wziął na kieł, chcąc go gwałtem wykierować na urzędnika. Oddał go zatem do gimnazyum, gdzie mniej więcej, raczej źle niż dobrze, przełazł przez niższe klasy... Potem oddał go na pisarczuka do biura sądowego.
Szczytem marzeń starego Laridona było, urzeć syna woźnym przy trybunale!... Według jego ciasnych pojęć, w tej wielkiej godności łączyły się najwyższe zaszczyty na tym świecie!...
Synalek zresztą zdawał się jakby stworzony, aby ziścić ojca nadzieje i marzenia. Procesa i wszelkie pieniactwo, były jego najmilszem zajęciem, żywiołem niezbędnym, jak woda dla ryby, a powietrze dla reszty stworzeń bożych... Weksle zakondykowane i wyroki sądowe sprawiały mu najżywszą przyjemność... zabieranie ruchomości było szczęściem