Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Naraz olbrzymi Miodziuś, zaczął się śmiać zcicha, i przemówił swoim cieniutkim pieszczonym głosikiem:
— Wiecie co moi kochani, że ten papa Legrip musi być bogaty, aż stracił!...
— Ba! — Wicherek machnął ręką. — Prawdziwa torba dziadowska napchana milionami!
— Od piwnicy aż do strychu, musi być naszpikowany klejnotami!... — potrząsł głową Miodziuś.
— Całkiem moje zdanie! — krzyknął Rypcio, — Stary szubiennik robi najświetniejsze interesa z nami!... My pracujemy, my ryzykujemy, i narażamy nasze życie nieledwie, a stary łotr nas najhaniebniej wyzyskuje i korzysta!... Na prawdę! nie ma na świecie sprawiedliwości!...
— Zgadniejcie, co mi strzeliło do głowy? Miodziuś wtrącił słodziutko.
— Ho! ho! — odrzucił Wicherek — dawno ja już o tem myślę...
— A może to nie to samo?
— Jestem tak pewny, że ci zaraz odpowiem, jakbym w twojej głowie siedział. — Pomyślałeś że dom stoi na uboczu, Legrip mieszka w nim sam jak palec, i że odbić naraz to wszystko, co on nam wydarł po kawałku, byłoby nie lada operacyą finansową... Tak czy nie, co?
— Tak! tak! rzeczywiście...
— Do pioruna! Rypcio w dłonie uderzył z zapałem. — Myśl cudowna! niezrówna!... Gdy zechcecie wziąć się do roboty, skińcie tylko na mnie, a zobaczycie co ja potrafię!...