Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Okradziony jestem jakby w lesie!
— Przez Legrip’a?!...
— No przez niego przecież... Stary szachraj, filut, to rzecz dowiedziona! ale w końcu, gdzie nic nie ma, tam wziąć nic nie można. To ta księżna z przeszłej nocy zadrwiła ze mnie nie lada! moje dziatki... w sposób iście oburzający!... Wyobraźcież sobie!... oba garnitury, zdobyte z takim trudem... okazały się fałszywemi kamieniami!...
Wicherek parsknął śmiechem.
— Śmiejesz się z cudzej biedy, łobuzie niegodziwy! — oburzył się Rypcio dotknięty do żywego.
— Dalibóg! nie mogłem wytrzymać — odpowiedział młody złodziej z efronteryą. I dodał: A więc kamienie były fałszywe i Legrip nie chciał ich kupić?
— No tak... przecież już raz powiedziałem.
— Masz zatem klejnoty przy sobie?
— Nie... Legrip wziął oba garnitury, za cenę oprawy.
— Ileż ci dał za nie?
— Sto franków.
Wicherek zaczął śmiać się w najlepsze, tym razem tak drwiąco, że omyłka co do powodu jego wesołości była wprost niemożliwą.
— I czegóż ty się rychoczesz chrząszczu uprzykrzony?! — krzyknął Rypcio, nie na żarty rozwścieklony. — Chcę wiedzieć z czego się śmiejesz! Powiedz zaraz, bo inaczej skórę ci wygarbuję, że popamiętasz!...
— Pcha do kieszeni sto franków, zamiast kilku