Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lampę i powrócił do domu sąsiedniego, przejściem tajemnem, które zapewne znał on jeden, jedyny.
Skoro próg przestąpił pokoju, w którym się tak świetnie ugrymował za ojca Legripa, pocisnął sprężynę, deski się zasunęły, tak szczelnie i dokładnie, że nikomu by na myśl nie było przyszło szukać w ścianie jednolitej, choćby szparki najmniejszej.
Zachowawszy te wszystkie ostrożności, postąpił ku jednemu z rogów pokoju, ukląkł na posadzce złożonej z grubych tarcic dębowych, które wyglądały na pozór niespożyte. Poszukał, i znalazł bez trudu wielkiego, jeden kołek trochę grubszy i ciemniejszy od innych, na który mocno palcem nacisnął. Natychmiast jeden kwadrat w podłodze zasunął się, w jakiś rowek niewidzialny, odkrywając otchłań ciemną, i pierwszy stopień schodków kręconych.
Rodille powstał. W jedną rękę ujął kandelabr płonący, w drugą pakiet z klejnotami i srebrem. Zwolna schodził w dół.
Znalazł się wkrótce pod sklepieniem dość niskiem piwnicy, wyglądającej na pozór bardzo poczciwie, wysypanej piaskiem czyściutkim, suchej i zapełnionej, jak się zdawało na pierwszy rzut oka, próżnemi beczułkami.
Rodille podniósł jedną z beczułek i odstawił o kilka kroków dalej. Zgarnął piasek z tego miejsca, na którem stała baryłka. Podniósł rodzaj drzwiczek okutych, a z otworu odsłoniętego, posypały się miliony iskier.