Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za całą odpowiedź, rozległ się na nowo ów wybuch śmiechu, drżącego, połączonego z kaszlem, z którym jużeśmy się zapoznali, i zgrzyt piłki, odezwał się z podwojoną zaciekłością.
— Do stu piorunów! — huknął łotr, u którego zdziwienie, zaczynało się w gniew przemieniać. — Nie sądzę, papo Legrip, żebyście mi chcieli psuć moje klejnoty!...
Zaledwie skończył te słowa, oba pudełka otwarte, pojawiły się nazad na półeczce:
— Oto są twoje cuda!... twoje klejnoty!... — Rodille śmiał się w najlepsze, śmiechem starca stuletniego. — Masz!... masz!... oddaję ci je nietknięte!... Śliczności!... naprawdę coś rarytnego!... Tylko całe nieszczęście, że kamienie fałszywe... szkiełka po prostu!... ale dla oprawy w złoto, dałbym wreszcie sto franków... Gdzieindziej nie dostaniesz mój chłopcze, ani pięćdziesięciu... Masz wóz i przewóz!...
Rypcio zawył boleśnie, jak wilk złapany w żelaza.

XVIII.

Z po za siatki drucianej i zielonej opony, papa Legrip śmiał się dalej dobrodusznie, niby widz całkiem obojętny, który patrzy na zabawną krotochwilę.
Ten śmiech w dodatku do okropnego zawodu i rozczarowania, które go spotkało, zdawał się podwajać Rypcia rozjuszenie.
Wyrżnął pięścią z całej siły w półkę i powtórzył głosem ochrypłym:
— Kamienie są zatem fałszywe?...