Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

remnie! Chwilowo nie mam niczego pod ręką...
— Ejże! na prawdę!
— Daję słowo honoru! Jakiem szlachcic?
— Co tyle znaczy, że chcesz przejeść trzy tysiące w rozpuście i próżniactwie... puścić je na rozmaite bombanse i hulatyki...
— Dalibóg prawda! papo Legrip...
— Nieszczęśliwy chłopcze, żal mi cię serdecznie!
— Dla czegóż to?
— Jesteś na złej drodze!... Nie masz zamiłowania w twojej sztuce... Pijatyką i życiem hulaszczem zatracisz jasność twojego umysłu i wyjdziesz z wprawy. Ręce ci będą drżały, nogi przestaną być elastyczne...
— Ba! wszystko to się znajdzie, gdy będzie czas i sposobność po temu... Dobranoc, papo Legrip... Do szczęśliwego zobaczyska! i żebyś pan był mniej twardym przy najbliższym interesie!...
— Dobranoc, chłopcze kochany!... Poczekaj, zaraz ci otworzę... Ale, ale, wszak Miodziuś i Rypcio mają czekać na, dworze?...
— We własnej osobie... jak ich Pan Bóg stworzył!
— A więc niech jeden z nich wejdzie...
Wicherek wyszedł a na jego miejsce wsunął się Miodziuś.
Ten „poczciwy chłopiec“ (jak się Rodille wyrażał) był to drymblas lat trzydziestu, tak tęgi, zwalisty, smagły i z czupryną czarną jak smoła, o ile Wicherek był rudy, maleńki i szczupły. Miał brwi czarne, nastrzępione, czoło niskie i zarośnięte włosem gęstym i twardym: a naokoło twarzy ogro-