Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i topazy rzucały w koło promienie tęczowe. Potem zebrał razem przedmioty li ze złota i zważył na ważkach dokładnie.
— Cóż chcesz za to wszystko? — spytał obojętnie, skończywszy egzamin ścisły.
— Ba! — Wicherek strzepnął palcami — zdaje mi się, że to warte ładną sumkę!
— Naprzykład?
— No!... co najmniej dziesięć tysięcy franków...
Fałszywy papa Legrip parsknął śmiechem ochrypłym, przerywanym kaszlem astmatycznym, po za swoją firanką zieloną, która go zasłaniała przed wzrokiem ciekawych.
— Tylko dziesięć tysięcy!... — powtórzył zanosząc się od śmiechu. — Ęjże! żądasz dziesięć tysięcy?... Czemu nie milion od razu, skoro ci tak dobrze idzie?... Ciebie by to nic więcej nie kosztowało!... Zabierz sobie, mój chłopcze, te rupiecie i zanieś do takich poczciwców, którzy ci za nie dadzą dziesięć tysięcy!
Młody złodziej zdawał się tem wielce zdemoralizowany i zafrasowany.
— No!... ale to przecież coś warte! — mruknął, skrobiąc się w głowę.
— Oh! niewątpliwie. Tylko to coś nie zgadza się z sumą przez ciebie podaną.
— Ileż pan daje?
— Trzy tysiące franków...
— Dyabelnie mało!...
— Daję jeszcze za wiele!... Ryzykuję okropnie!... Aby się pozbyć tych klejnotów, muszę je posłać