Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wicherek...
— At! to ty mój chłopcze! No!... No!... Czyś sam jeden?
— Mam ze sobą dwóch koleżków...
— Wiesz iż z zasady nie przyjmuję nigdy tylko po jednemu...
— Wiemy o tem doskonale!... ale tak się już umówiliśmy, że ja pójdę pierwszy...
— Zaczekaj, idę otworzyć...
Sznur gruby na wzór tych, które wiszą w lożach odźwiernych, był tuż pod ręką Rodille’a. Pociągnął i drzwi się otwarły, a raczej troszkę tylko się odchyliły, tyle, ile było potrzeba, aby się mógł przecisnąć jeden człowiek.
Wicherek wśliznął się jak piskorz i wszedł do izby. Drzwi sprężyną popchnięte, zatrzasnęły się same ze siebie.
Rodille tymczasem już był zasiadł na krześle za biórkiem, naprzeciw dwóch okienek w kracie.
Wicherek, był to chłopak młodziusieńki, cienki jak szparag, z pyszczkiem ważkim jak u łasicy. Włos płowy, a oczy małe świdrowate, otoczone czerwoną obwódką, podwajały jeszcze jego podobieństwo z tem stworzeńkiem, któreśmy wymienili. Mógł śmiało pozować malarzowi jako typ niezrównany gamin’a paryskiego, w całej tegoż brzydocie tradycyonalnej.
— Czemu mam przypisać zaszczyt twoich odwiedzin, mój zacny kawalerze? — spytał Rodille drwiąco.
— Ejże! Ejże! — wykrzyknął miody zbój w osłu-