Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stanął.
Długonogi zrównał się z nim natychmiast.
— Ejże! — Rodille uśmiechnął się drwiąco — jak uważam, miałeś mnie na oku...
— Naturalnie, mistrzu!... Nadto mi wiele na tem zależało, żeby kształcić się dalej w twojej szkole niezrównanej!
— A w dodatku... wziąć procent obiecany? — Rodille spytał ironicznie.
— Zapewne... po trochę i dla tego... ale głównie, aby ci mistrzu pogratulować z zapałem i najszczerzej!....Jak mnie długo noszą moje szczudła, nic podobnego nie widziałem!... Osłupiałem, zgłupiałem po prostu z podziwu!... Wytrzeszczałem oczy... byłem na to przygotowany... a jednak nic nie widziałem... I nieboszczyk Pineti, byłby tego lepiej nie wykonał!... Do stu dyabłów!... z pana mistrz nad mistrzami!... Tracę niemal nadzieję... ja Długonogi!... żebym kiedy doszedł do podobnej doskonałości!...
— I masz słuszność zupełną! — Rodille wydął z dumą usta — nie mam, i mieć nie będę rywala pod tym względem!... Tu masz twoje cztery luidory, a w dodatku piąty, który oddasz Larifle’rowi.
— Dzięki stokrotne, mistrzu!... Oddam mu z wszelką uczciwością!... Ale, ale, chciałbym ci zadać jeszcze jedno pytanie...
— Tylko śmiało!... być może, że ci na nie odpowiem...
— Dlaczego, atakowałeś tego dudka powtórnie?... Gdyś go odepchnął tak gwałtownie, byłem pewny że interes już u ciebie w kieszeni, i dziwiłem się,