Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skończyła się w oka mgnieniu, i to z woli samego napastnika.
Skoro porwał w pół Jana, jakby chciał całą siłą podnieść go i rzucić o ziemię, Rodille puścił go i w tył odskoczył.
Vaubaron spodziewał się powtórnego ataku, i stanął w pozycyi odpornej. Atak jednak już się nie powtórzył.
— Na prawdę! — Rodille machnął ręką lekceważąco — istny waryat ze mnie, żeby wdawać się w kłótnię publicznie z tym gburem, i bić się z nim na pięście jak jaki łobuz!... Jeżeli cymbał uważa się za obrażonego, niech się zgłosi do mnie, a uczynię mu ten zaszczyt, i raczę zmierzyć się z nim na szpady, lub z pistoletem w dłoni!... Oto mój aderes, i moje nazwisko!...
To mówiąc, Rodille wyjął z kieszeni pularesik złotem haftowany, o którym wspomnieliśmy już wyżej. Rzucił bilet z herbem i koroną margrabiowską pod nogi Janowi, wykręcił się na pięcie, tak po pańsku, przyczem zrobił ruch tak rozkazujący, że mur żywy natychmiast się przed nim roztworzył, i on znikł w tłumie.
W chwilę później wynosił się cichaczem, z obrębu ogrodu i zabudowań w Palais-Royal, idąc szybko ku ulicy Valois, wtedy prawie nie oświetlonej, i tonącej w wiecznych ciemnościach.
Zaledwie uszedł ze dwadzieścia kroków, usłyszał za sobą nawoływanie cichuteńkie, widocznie li dla jego uszów przeznaczone:
— Pst! pst! pst!...