Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i bezwiedna nie zasługiwała jeszcze na potok grubiaństw, któremi pan raczyłeś mnie tak hojnie obsypać.
Rodille stanął dęba, niby rumak ognisty, któremu jeździec niedoświadczony nadto ściągnie wędzidło:
— Do kroćset sto tysięcy dyabłów! — krzyknął na cały głos — zdaje mi się mój paniczu, że na domiar wszystkiego pozwalasz sobie dawać mi nauki?!... Do pioruna! to już szczyt bezczelności... Jakiem szlachcic! tego ci błaźnie jakiś, płazem nie puszczę!...
Vaubaron słuchał tych słów osłupiały, pytając w duchu, czy ma do czynienia z pijanym, czy po prostu z waryatem?
Rodille sypał dalej obelgami i grubiańskiemi impertynencyami:
— Użyłem wobec ciebie wyrazów, których mi się użyć podobało, a skoro ich użyłem, musiały być stosowne i musiałeś na nie zasłużyć, mój paniczu!... Ktokolwiek śmie co innego utrzymywać, jest głupcem i bałwanem!... Słyszysz paniczu? Czy słyszysz? do stu piorunów!
Wszelka cierpliwość ludzka musi się kiedyś wyczerpać. Vaubaron czuł, że i jego jest na schyłku, że lada chwila weźmie górę żywość wrodzona i ze swojej strony wybuchnie. Nie chciał zaś, powtarzamy to raz jeszcze, nie chciał za żadną cenę do kłótni doprowadzać.
— Idź do dyabła, waryacie! — mruknął pół-głosem. Następnie chciał umknąć z drogi awanturnikowi,