Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miał jednak tyle siły nad sobą, iż potrafił zapanować nad gniewem, który nim miotał.
Po tylu dniach nędzy i cierpień promyk szczęścia jaśniejszy rozpraszał otaczające go ciemności. Zwątpienie i rozpacz ustępywały miejsca wierze w lepszą przyszłość. Czyż mógł w takiej chwili wdawać się w kłótnię najgłupszą w świecie z przyczyny tak błahej i tak niedorzecznej?...
Czyż powinien był bez nader ważnych powodów narażać siebie na niepewne szanse pojedynku z jakimś nieznanym mu awanturnikiem?...
Nigdy, przenigdy! Święte obowiązki męża i ojca nie pozwalały mu szafować życiem lekkomyślnie, które było tak niezbędne dla Marty i Blanki.
Zresztą, Jan, nie przypuszczając ze strony Rodille’a żadnej myśli i celów ubocznych, czuł się winnym po trochę, że niechcący co prawda i bezwiednie, ale nie mniej potrącił swojego gwałtownego napastnika.
Z tych wszystkich przyczyn i powodów stłumił gniew, którym wrzał cały.
Skłonił się Rodille’owi, który z jedną nogą naprzód wysuniętą, z ręką na szpadzie, z miną od stu dyabłów, stał w pozycyi fanfarońskiej i zawadyackiej, jakby się gotował do ataku, i rzekł głosem drżącym:
— Żałuję panie oficerze, że roztargnienie mimowolne z mojej strony sprowadziło zetknięcie między nami, któregoś pan padł ofiarą... Ani mi w myśli nie postało pana obrażać, i przepraszam stokrotnie za moją nieuwagę; chociaż obraza tak bagatelna