Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rodille ze swej strony, z talentem skończonego komedyanta kokietował zawzięcie jakąś piękność, mocno wydekoltowaną, uśmiechał się do niej zalotnie i mrugał oczami, niby wabiąc ku sobie.
Jeszcze dwa kroki a zetknięcie między tymi dwoma było nieuniknione.
W tej chwili Rodille stanął, jakby wrósł w ziemię, oczarowany czułem zerkaniem ku niemu owej nimfy ogrodowej. Z ust puszczał od niechcenia kłęby dymu z cygara.
Vaubaron, na nic uwagi nie zwróciwszy, trącił niechcący oficera, który mu niejako drogę zastępywał.
Mimo iż uderzenie było bardzo lekkie, Rodille zatoczył się, jak ktoś nagle ze snu obudzony i zaatakowany w chwili, kiedy się tego najmniej spodziewał. Natychmiast jednak odzyskał straconą równowagę. Rzucił się wściekle ku Janowi i odtrącił go nawzajem z całej siły:
— Do stu dyabłów! do stu piorunów! — zaczął kląć na czem świat stoi. — Gburze! mudiu! bydle kwadratowe! czy nie możesz to kpie jakiś patrzyć przed siebie! czy trzeba ci dopiero pięścią i kijem błaźnie pokazać prostą drogę i oduczyć potrącania ludzi porządnych?!...
Biedny Jan, obudzony nagle ze słodkich marzeń i zrzucony na ziemię tą ręką brutalną i obelg potokiem, zatoczył się i zachwiał na prawdę, nie aby grać tak jak Rodille komedyą. Wszystka krew mu do głowy uderzyła, krew patrycyuszowska, krew jego dumnych i rycerskich antenatów.