Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ralne upojenie zostawia, również ślady po sobie... — nie można od razu odzyskać sił dawniejszych i równowagi.
— Oddal się! — powtórzył Rodille na ucho swojemu wspólnikowi — nadchodzi!
Długonogi ulotnił się jakby zdmuchnięty. Jan tymczasem szedł zwolna wzdłuż galeryi. Rodille wyśliznął się zręcznie do ogrodu, idąc w tym samym kierunku co Vaubaron, którego z oka nie spuszczał. Zatrzymał się nieopodal od bramy wchodowej.
Na chwilę znikł w tłumie, który w tem miejscu był zbity w jeden kłąb. Gdy Jan zbliżał się do bramy, Rodille nadchodził już w kierunku przeciwnym, idąc naprzeciw Vaubaron’a. Przechylał się z nogi na nogę, świstał wesołą aryetkę, pobrzękiwał ostrogami, podkręcał junacko wąsika, rzucał na prawo i lewo spojrzenia bądź czułe na nimfy ogródkowe, bądź impertynencko-wyzywające na nędznych cywilów. Przytem palił zawzięcie cygaro, puszczając w górę zgrabnie kółka, i kółeczka z dymu. Ledwie kilka kroków dzieliło jeszcze tych dwóch ludzi.
Jan szedł naprzód niby senny, tonąc w rozkosznych marzenich, jak on wejdzie do domu, rozsypie po łóżku swojej Marty najukochańszej papierki szeleszczące łaskotliwie i wykrzyknie radośnie: — Patrz Marto!... Patrz najdroższa moja!... To wszystko do nas należy! jesteśmy bogaci!... Dodajmy i ten szczegół, że Jan szedł z głową spuszczoną, oderwany niejako od ziemi, nic i nikogo nie widząc przed sobą.