Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XIV.

Nie pierwszy raz wprawdzie wypadło Janowi przejść przez ten ogród i po pod te arkady, gdzie chucie i występki z całego świata gromadzą się jakby na zawołanie, ale mijał je dotąd prawie ze wstrętem. Nigdy mu w głowie nie postało, przestąpić próg jednej z tych jaskiń, pochłaniających nie tylko mienie, ale i cześć ludzką.
Aby go skłonić do kroku tak hazardowego nie zgadzającego się z jego obyczajami i zasadami, trzeba było położenia bez wyjścia, przekonania rozpaczliwego, że tylko cud go zbawić może, a wreszcie owej rozmowy przypadkiem podsłuchanej, która mu się wydała, jakby tajemnem z góry natchnieniem.
Zaledwie spostrzegł przepyszne oświetlenie całego zabudowania w Palais-Royal, nie upoiła go wcale owa atmosfera, przesiąkła wonią odurzającą, dysząca wzburzonemi namiętnościami, przeszedł, nie zatrzymując się, jakby ich nie widział, koło pokus żywych, zasiadających ławki w ogrodzie i wabiących ku sobie wszelkiemi sposobami, a ponieważ nie chciał pytać i dowiadywać się, błąkał się dopóty po pod arkadami, póki mu nie zaświeciły w przeźroczu trzy liczby nad drzwiami: 113!
Wszedł szybko do domu gry, jak ktoś, któremu pilno skończyć i uciec z jakiegoś miejsca, przebiegł pędem schody biorąc po dwa na raz, a znalazłszy się w przedpokoju na pierwszem piątrze, drgnął wielce zdziwiony, gdy lokaj, drab sążnisty i w liberyi kapiącej złotem, poprosił go grzecznie o ka-