Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwieszoną, z oczami łez pełnemi, z policzkami płonącemi wstydem i najwyższem oburzeniem.
Otrzymał li odmowę wypowiedzianą w sposób najbrutalniejszy, z dodatkiem wyrzutów obrażających. Dawał mu Malher nie dwuznacznie do zrozumienia, iż nie wierzy ani w uczciwość, ani w talenta i zdolności młodego mechanika... owe wymarzone wynalazki, były kłamliwemi pułapkami, wędkami, na które łapał głupców łatwowiernych!
Z głową płonącą, z sercem zranionem, z duszą zgorzkniałą do głębi, Jan wracał do domu.
Gdy on tak szedł machinalnie, tonąc w myślach rozpaczliwych, prowadzony li instynktem, mierzyła słuch jego rozmowa następująca, między dwoma wyrobnikami i mimo ciężkiej zadumy zwróciła jego uwagę.
— A dla czegóż Jacenty już nie pracuje?...
— Albo on głupi pracować? — zaśmiał się drugi.
— Ba! a czem gębę zapcha?... Czy to on kapitalista, czy co?
— Ażebyś wiedział co tak!...
— Do kroćset! czy drwisz? czy o drogę pytasz?
— Ale nie drwię!... ma ci pieniędzy jak lodu! jak jaki bankir, nieprzymierzając.
— Gdzież ich tyle zakradł? dla Boga świętego!
— Nie ukradł, tylo zarobił.
— Jak? kiedy?... Ot byś nie łgał!... Czy to ja go nie znam?... Akurat jak w tej spiwance:
„Co zarobi, to przepije, „Przyjdzie do dom, żonkę bije... — Oj! nagrzmocił ci swoją babę! nagrzmocił!...