Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nakazane ścigać pana, obiecując im pewne wynagrodzenie...
Vaubaron podniósł z dumą głowę.
— Nie, panie Baudier — wyciągnął rękę ku drzwiom prowadzącym do drugiego pokoju — nie! ja domu nie opuszczę... ani myślę się ukrywać... Tam są moja żona i moje dziecię... żona dogorywa... córeczka bardzo chora... Zabiją obie, mnie im zabierając, a mój wierzyciel będzie ich mordercą!...
Woźny nic nie odpowiedział. Boleść i oburzenie Vaubarona, wydało mu się słuszne i sprawiedliwe. Podniósł rękę do oczów, aby nieznacznie łzy otrzeć.
Mechanik dalej mówił:
— Ten człowiek zresztą chciwy i bez miłosierdzia, jest sam sobie wrogiem, mnie w sposób tak okrutny prześladując... Niszczy jednym zamachem wszelką możliwość odzyskania swoich pieniędzy... Gnębi mnie i wali na zimię, w chwili gdy miałem dojść do celu, gdy mógłbym zdobć sławę i olbrzymi majątek... teraz mam bowiem pewność niezbitą, że jeden z moich wynalazków jest na najlepszej drodze i nic mu już nie stanie na przeszkodzie.
— Czy na prawdę masz tę pewność panie Vaubaron? — spytał woźny z niedowierzaniem.
— Ręczę panu słowem honoru!
— W takim razie wysłuchaj pan rady doskonałej, a szczególniej uczyń tak jak ci radzę... Poświęć z kretesem i wyrzeknij się wszelkiej dumy i miłości własnej... Pójdź do Malhera... Przyjmie pana zrazu jak rudego psa... mniejsza o to! Proś go, błagaj, nie zrażaj się pierwszym gwałtownym wybuchem...