Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah! mój Boże! to znowu ja, panie Vaubaron! — poczciwe chłopczysko, mówił te słowa, jakby się tłumaczył, ze skruchą, i pokorą, widząc chmurne oblicze mechanika... — Pojmuję, że panu mój widok nie miły, ale co począć?... co począć?... Spodziewałem się, że pan wstąpisz lada dzień do biura sądowego, składając bodaj zadatek znaczniejszy na kapitał, któryś winien Malher’owi... Może bym w takim razie, w obec pańskich dobrych chęci, mógł był otrzymać przedłużenie terminu wypłaty na jakich kilka miesięcy...
— Boże miłosierny! czyż ja bym nie rad panie Baudier?... Na dobrych chęciach pewno mi nie zbywa!...
— Nie polepszyły się zatem pańskie interesa?
Mechanik gorzko się uśmiechnął:
— Oh! nie... nie... w niczem mi lepiej nie idzie!... Przeciwnie, wszystko skłania się ku najgorszemu!... bo i pańskie ranne odwidziny, nie zwiastują mi nic pomyślnego, co?
— Niestety! Przyszedłem ostrzedz pana po przyjacielsku, że zapadł wyrok ostateczny, i egzekucya tegoż natychmiastowa, nakazana najsurowiej. Oto masz pan wszystkie papiery...
— Co tu stemplów daremnie wyrzuconych! — zauważył młody mechanik z gorzką ironią, przerzucając niedbale gruby plik aktów sądowych. — Cóż teraz będzie?
— Pojutrze przyszlą mnie z sądu, żebym panu, wyrok zapowiedział...
— Po czem nastąpi zabranie naszych gratów