Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilą: drzemała bez ustanku: i wyglądała już prawie, leżąc na pościeli, blada i zaledwie słabo oddychająca, jak umarła na łożu śmiertelnem. Wkrótce też zapewne za dni, a może za godzin kilka, miała usnąć... aby się więcej nie obudzić!
I Blanka spała, jak jej matka, ale jej sen był gorączkowy i niespokojny. Jan przeszłej nocy wstawał do niej kilka razy, słysząc dziecka postękiwanie, i głośną o czemś rozprawę, w halucynacyi chorobliwej.
Ojciec nieszczęśliwy spędził, ma się rozumieć noc całą bezsennie: zrywał się co chwila z siennika, który mu służył za całe posłanie, a stanąwszy nad małej łóżeczkiem, i całując dziecka czoło rozpalone, szeptał żałośnie:
— I ona!... i ona!... śmierć czyha na nie obie!... chce mi wydrzeć co mam najdroższego, ja zaś nie mogę niczem jej zmusić do odwrotu!... A jednak dałbym życie, krew bym wysączył do ostatniej kropli... Bóg, który mnie słyszy, wie z jaką bym to uczynił radością!... aby je tylko uratować!...
Blanka dotąd nie była jeszcze chorą śmiertelnie, sam lekarz ojca o tem zapewniał. Cóż z tego?... Przypolecił dawać dziecku rzeczy pożywne, mięso, drób, zwierzynę, Burgunda za napój codzienny, a szczególniej nakazał dużo rozrywek, przechadzek po świeżem powietrzu... powietrza jak najwięcej!...
— Zrobię wszystko — szeptał — byle moją córkę uratować! wszystko możliwe!... a nawet niemożliwe!...
Wszystko to niestety! co doktor przypolecał było atoli wręcz niemożliwe!... czyż miał pieniądze,