Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czywiście z nogami uderzająco długiemi, w stroju nader eleganckim, który przechadzał się od niechcenia, nucąc jakąś aryetkę po pod oknami restauracyi umieszczonej na dole pod salą gry.
Rodille wsunął rękę poufale pod ramię młodzieńcowi i zapytał:
— Co tam nowego?
— Dobry interes... tak mi się zdaje przynajmniej panie Auguście.
Rodille nie zdawał się zdziwiony tem nowem imieniem. Było ono widocznie należące do kostyumu, który przybrał w tej chwili.
— Tylko prosto z mostu!... — strzepnął palcami niecierpliwie.
— Widzisz że czekam!
— Zbliż się pan do kawiarni i popatrz przez szybę... Kogo widzisz na lewo przy pierwszym stoliku?
— Chłopca pięknego co się zowie, ale strasznie licho ubranego!... głowa królewska! a strój rzemieślnika, gdy w niedzielę z szynku wychodzi... Gdzieś go już widziałem... Ejże! ależ ten chłopak blady jak śmierć! Jakby miał zemdleć...
— Gdybyś go pan był zobaczył przed chwilą!... Myślałem wtedy na prawdę że już po nim!... To ja go przyjąłem w objęcia, słaniającego się i zaprowadziłem do kawiarni na sznapsika... Pije zwolna słodką wódeczkę i ta mu pozwoli stanąć na nogi...
— Daj go katu! jaki z ciebie zrobił się filantrop!...
— No, pan zrozumiesz, że musiałem mieć pewne powody...
— Rzecz naturalna....Skądże wychodził?
— Z pod numeru 113... czyż to potrzeba dodawać?