Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieściły się stoliki, stoliczki i krzesła.
Rodille zaczekał, chodząc tam i nazad, żeby się który ze stoliczków pod namiotem opróżnił: wtedy usiadł i kazał sobie podać lody mieszane, które zjadał pomału, jak smakosz i znawca prawdziwy.
Jeszcze lodów nie dokończył, gdy zjawił się człowiek licho ubrany, wyglądający po prostu na żebraka, zbliżył się do niego pokornie, kapelusz w ręce trzymając i zaczął wygłaszać śpiewnie, a głosem żałośnym. zwykłą formułkę:
— Litości!... jaśnie panie!... dajcie grosik biedakowi, dla miłości Pana Boga!...
Rodille wsadził rękę do kieszeni, i rzucił srebrną monetę w kapelusz żebraka.
W dodatku do jałmużny, zrobił dwoma palcami znak tajemniczy, na który dziad takim samym znakiem hieroglificznym odpowiedział.
Rodille wstał natychmiast, zapłacił za lody i wyszedł jakby nigdy nic, w ślad za żebrakiem. Obaj uszli ze sto kroków, w kierunku sławnego domu gry pod numerem 113.
W chwili gdy stanęli przed drzwiami sali wspaniale à giorno oświetlonej, sławnej na cały Paryż, dziad zwolnił kroku, tak, żeby Rodille mógł się z nim zrównać nieznacznie i szepnął szybko a cichutko:
— Przysłał mnie Długonogi... Jest tam... pod numerem 113!
Capisco! — Rodille odszepnąl wcale się nie zatrzymując. Minął jedną z bram żelaznych, na oścież otwartych, które oddzielały ogród od galeryi i szedł prosto ku młodzieńcowi jasnowłosemu, rze-