Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odciągnął ordynata na bok i, patrząc bystro w jego poruszoną twarz, spytał szeptem:
— Panie ordynacie, proszę o parę szczegółów.
— Służę panu.
— Ślub państwa miał odbyć się wkrótce — tak?
— Ósmego czerwca.
— Więc już w tę sobotę. Dziś mamy niedzielę. Czy dawno widział pan narzeczoną ostatni raz?
— Przed trzema tygodniami.
— Była zupełnie zdrowa?
— O tak! tylko nieco bledsze, niż zwykle. Co profesor przypuszcza — jaki powód choroby?
Stary uczony gładził brodę prędkim ruchem. Zaczął mówić niepewnym głosem:
— Hm! jakieś musiała mieć psychiczne wstrząśnienia, innego powodu nie widzę. Przebieg choroby ostry i złośliwy: chora majaczy, wypowiada słowa, budzące podejrzenia.
— Jakie słowa? — zawołał Waldemar przerażony.
Wtem Stefcia poruszyła się. Ordynat przypadł do łóżka, ukląkł.
Stefcia miała oczy szeroko otwarte, mętne, pokryte łzawą powłoką, rękoma wykonywała jakieś ruchy koło głowy, usta szeptały ciągle.
Waldemar bez oddechu śledził ją zdrętwiałym wzrokiem. Wziął jej ręce w swe dłonie i ściskał delikatnie.
— Stefciu — skarbie mój, jedyna moja, to ja... Waldy — przy tobie jestem... Stefciu — mówił głuchym głosem.
Dziewczyna majaczyła ciągle.
— Co ona mówi? — spytał profesora.
— Majaczy bez przerwy.
Waldemar powstał, pochylił się i przyłożył ucho do ust Stefci.
— On — dzielny — boją się go — nie — nie chcę go zabić... — mruczała cichutko, ledwo dosłyszalnie.
Waldemar wyprostował się, dłonią przeciągnął po czole.
— Co to znaczy?... co ona mówi?
Okropną obawę wyrażały jego rysy.
Nagle Stefcia rzuciła się gwałtownie.
— Trędowata! Trędowata! — krzyknęła głośno.
Waldemar cofnął się, jak ugodzony straszną siłą, blady przerażająco. Spojrzał rozpaczliwie na profesora i państwa Rudeckich.
— Co to jest?... na Boga! co znaczy ten okrzyk? — wycharczał ze zgrozą.
— To słowo powtarza się bardzo często w majaczeniu chorej — odrzekł profesor, patrząc badawczo na zmienioną twarz ordynata.
Waldemar porwał Rudeckiego za ramię.
— Proszę za mną — rzekł głucho.
Weszli do bocznego pokoju. Ordynat ścisnął ramię Rudeckiego z siłą konwulsyjną.
— Stefcia otrzymała anonim — rzekł przez ściśnięte zęby.
— Anonim? Skąd pan wie?
— Otrzymała napewno! Widzę to z jej słów. Ja — ja — ostrzegałem pana, że szelmostwa mogą być... nie uchroniliście! Zabili mi ją...