Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nacją, naprzód. Widział Stefcię bladą, w otoczeniu ciemno-złotych włosów, rozsypanych na poduszce, i aż zęby zaciskał z bólu.
— Co jej się stało? — co się stało?
Ostatni raz ją widział w pierwszych dniach maja. Wydała mu się bledszą, ale zdrową. Przypomniał sobie każdy jej ruch, każde słowo, każde niemal mrugnienie oka. Tyle miała serdeczności W oczach, jej usta poddawały się jego spragnionym ustom z dziecięcą ufnością. Tak rozkosznie drżała w jego ramionach. Cieszyła się wiosną, a on ją ubierał w pierwsze kwiaty, w ruczajewskim ogrodzie zrywał dla niej wonne gałęzie.
Przypomniał sobie, jak raz siedzieli oboje na ławeczce pod czeremchą. Śpiewały słowiki. On powstał, odłamał ogromną gałąź, gęsto oblepioną białemi gronami kwiatów. Odrywał je od gałęzi i jął obsypywać niemi Stefcię, aż na jej włosach, na piersiach, na ramionach poprzyczepiało się pełno perłowych gron. Obsypał jej kolana. Pęki wonnych kwiatów rzucił pod jej stopy. Ona śmiała się radośnie, patrzała na niego z pod ciemnych, niezmiernie długich rzęs i nagle rzekła z pełnym wdzięku grymasem, z pieszczotą w głosie:
— Tak mnie pan zasypuje kwiatami...
Zaczął ją wtedy całować bez pamięci. Potem ona przypomniała ich spotkanie przed rokiem w borku w Słodkowcach.
— Miałam wtedy mnóstwo kwiatów, ledwo je dźwigałam. Pan nazwał to zielskiem, a mnie rusałką.
— Ja zaś zostałem wilkołakiem — odrzekł, tuląc ją do siebie.
— Och! gniewałam się wtedy na pana! Za miesiąc skończy się rok... i jakie zmiany — mówiła szeptem.
— Za miesiąc będziesz moją żoną, będziemy w Głębowiczach.
Waldemar wstrząsnął się na to wspomnienie.
— Już za tydzień ślub i ona chora? Boże, co się stało?
Przypomniał sobie jej radość, zaraz po zaręczynach w lutym, kiedy on projektował, że po ślubie spędzą lato w Głębowiczach, a na zimę pojadą w daleką podróż po Europie, potem do Algieru i Egiptu. Jak ona się ucieszyła! Wolała Głębowicze od nieznanych sobie krajów. Tak ślicznie powiedziała:
— Do Głębowicz — z panem...
Waldemar ściskał głowę. Silne tętna rozsadzały mu skronie.
— Co jej się stało?
Albo wówczas, kiedy odjeżdżał z Ruczajewa po świętach Wielkanocnych, jak ona się o niego obawiała, że jedzie w nocy i że na drodze były jakieś miejsca niebezpieczne. Wszyscy mu odradzali, ale on spieszył na posiedzenie Towarzystwa rolniczego i postanowił jechać. Dopiero potem w Głębowiczach znalazł niechcący w kieszeni palta mały srebrny medalik z Najświętszą Panną, na cieniutkim łańcuszku, kilku ściegami nitki trzymający się kieszeni. Odgadł, że to od niej. Wzruszyła go troskliwość narzeczonej i jej ciche oddanie go w opiekę Bożą.
Patrzał teraz na fotografję Stefci w medaljonie i przemawiał do niej najczulszemi wyrazami, pieścił ją w myśli, tulił do siebie. W przedziale chodził od okna do okna. Drażniła go ciemność nocy, jakby tylko ta noc odgradzała go od Stefci. Waldemar stawał się chwilami szalony z trwogi.