Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poszła do siebie. Cóż, wysłała pani do Głębowicz?
— Pojechał mój stangret. On najprędzej dojedzie.
— Co to może być?
Panna Rita była wzburzona.
— Nie wiem, nie wiem! W każdym razie jakieś zakończenie. Księżna wygląda dziwnie. Pójdę do niej.
— Niech ją pani zostawi w spokoju. Pewno woli sama przebyć czas do jego przyjazdu, zwłaszcza, jeśli rozmowa z ordynatem ma być ostateczną. A na to wygląda.
— Ach, Boże! żeby choć Waldemar jeszcze nie wyjechał!
— Dokąd zamierzał jechać?
— Słyszałam od Luci, że miał jechać do Ruczajewa.
— Dokąd?
— Do rodziców Stefci, prosić o jej rękę.
— Awantura! — mruknął Trestka.
— Ach, Boże! żeby go zastali!
— Hm! a cóż pani Idalja mówi na to wszystko i Lucia?
— Lucia zdumiona, ale kocha Stefcię, więc się cieszy. A Idalka? oburza się, lecz już nie oponuje, bo pan Maciej całkowicie nawrócony. Stefcia przypomina mu tamtą. Czy pan zna całą historję o babce Stefci, zmarłej Rembowskiej?
— Wiem, która była narzeczoną pana Macieja. Mówił mi Brochwicz. Istotnie nadzwyczajny wypadek, dziwny traf! Ale teraźniejszość wynagrodzi przeszłość.
— Kto to wie! — westchnęła panna Rita i znowu pogrążyła się w zadumie.




XV.

Wieczór wlókł się długo, nieskończenie. Panna Rita biegała z pokoju księżnej do swego, gdzie siedział Trestka. Najlżejszy szum wiatru w parku, każdy skrzyp śniegu na dziedzińcu — wszystko wzbudzało czujność w pałacu. Oczekiwano ordynata z natężeniem, ale godziny dłużyły się.
Stary zegar w sali jadalnej wybijał kwadranse, wygrywał kuranty. Służba snuła się po korytarzach, szepcąc z sobą tajemniczo. Panna Rita, rozgorączkowana, wyglądała przez okno na szumiący park, gdzie śnieg sypał gęsto wielkiemi płatami, jakby całe Obronne razem z parkiem, pałacem i tą garścią ludzi poruszonych, zniecierpliwionych oczekiwaniem, chciał otulić swą białą miękką i zimną płachtą.
Do pokoju, w którem znajdowali się Rita i Trestka, znowu weszła księżna.
— Czy Waldemar nie przyjechał?
— Jeszcze nie, ciociu, ale pewnie zaraz będzie, niech się ciocia położy.
— Nie mogę. Na dworze zawieja, prawda?
— Tak, ciociu.
Księżna usiadła na kanapce, splotła białe dłonie na kolanach i z pochyloną głową znieruchomiała.
Oczy jej błądziły po dywanie, usta poruszały się lekko, szepcąc pacierze. Nie uważała zupełnie na obecnych.