Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panna Rita kręciła się, nie wiedząc, co począć z sobą. Trestka oglądał kwiaty, umieszczone w koszach, z takiem zajęciem, jakby je pierwszy raz widział. Rzucał na księżnę niepewne spojrzenia. Wreszcie, schowany za kwiatami, napisał coś w notatniku i wsunął kartkę w rękę przechodzącej Rity. Przeczytała:
„Szkic do rzeźby: Matka zbuntowanego Graccha”.
Rita rzuciła mu ostre spojrzenie, wzruszając ramionami.
Przeszło jeszcze kilkanaście minut. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadła panna służąca, tuż za nią lokaj. Oboje nie zauważyli księżnej i razem zawołali:
— Niema pana ordynata w Głębowiczach! Stangret wrócił. Powiada, że wyjechał do kolei.
Księżna zerwała się przerażona.
— Co? Wyjechał!
Panna Rita i Trestka struchleli na jej widok. Służący zaczęli się cofać, bladzi z przestrachu.
— Kiedy wyjechał? — krzyknęła znowu księżna.
— Proszę księżnej pani... stangret powiada, że dziś przed wieczorem — odparł, jąkając się, pokojowiec.
— Boże! Boże! — załkała księżna.
Rita mrugnęła na Trestkę.
— Natychmiast po dwóch posłańców do stacji Rudowka i Trębe. Nie wiadomo, gdzie pojechał — ale prędzej.
Trestka wybiegł z pokoju, pociągając służących.
— Nieszczęście! nieszczęście! — jęczała księżna — pojechał już! do niej pojechał, odepchnął mnie! Boże! Boże! moja wina, moja wina.
Panna Rita razem z panią Dobrzyńską zaledwo zdołały uspokoić księżnę. Ale staruszka wpadła w jakąś martwotę, siedząc jak nieżywa. Bez słowa pozwoliła rozebrać się z sukni, lecz do łóżka nie chciała się położyć. Dziwne iskry tliły w jej czarnych oczach, usta zaciskał ból, aż kurczący mięśnie twarzy. Dała znak pannie Ricie i Dobrzyńskiej, żeby wyszły, chciała pozostać samą.
— Kogo pan wysłał? — spytała Rita Trestki.
— Pojechał znowu pani stangret i stajenny do Rudowy, a mój lokaj i mój stangret do Trębego.
— Boże, co to będzie, jeśli go już nie zastaną!
— To niemożebne, bo i tu i tam pociągi odchodzą późno w nocy. Ja myślę, że skoro wyjechał przed wieczorem, to znaczy, że do Słodkowic, czyli, że stamtąd do Rudowy. Ale co mu się stało, że tak pospieszył?
— Pospieszył? czekał przecież dwa miesiące. Nie dziwię się wcale wzruszeniu cioci. To dla niej straszne! Odtrącała go stale, a teraz pojechał bez jej błogosławieństwa.
— I powróci po ślubie, bo u niego idzie prędko — dodał Trestka.
— Och! tego boję się najwięcej. Stefcia bez błogosławieństwa księżnej nie zgodzi się na ślub, a ordynat jest rozdrażniony.
— Przecież jej nie wykradnie, minęły owe czasy.
— Ale doprowadzony do ostateczności może zrobić coś takiego, co księżnę zabije, Jezus Marja! on jest niebezpieczny w gniewie!