Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jurek, zaśpiewaj nam co — zaprojektował Trestka.
— Małgorzatę z tobą do chóru. Chcesz?...
— Daj że pokój.
— Śpiewam! — zawołał Brochwicz.
Zerwał się z kanapy, dopadł do fortepianu i uderzył parę silnych akordów.
Pan Świrko poruszył głową.
— Tłu... Tłuściutkie kochaneczki... milutkie — szeptał, budząc się.
— Ten się uraczył — rzekł ordynat i klasnął w dłonie.
Wszedł lokaj. Michorowski rzucił mu banknot i kazał sobie podać palto.
— Cóż ty płacisz? Wychodzisz? A my? — wołał zdziwiony Brochwicz.
— Paradny jesteś, Jurek! Dobranoc panom.
— Ja idę z ordynatem — rzekł młody Giersztorf.
— I ja także! i ja! — zawołało kilka głosów.
— No to i ja z wami. Czas rzucić tę budę! — krzyknął Brochwicz.
Trestka podniósł się także, pociągając za sobą zaspanego Wilusia.
Po chwili gabinet opustoszał.
Kiedy przechodzili przez salę, jedna z Hiszpanek zastąpiła drogę Michorowskiemu i, uderzając w kastaniety, zagrała mu przed oczyma ogniem czarnych źrenic.
Ordynat odsunął się szorstko.
— Idź precz! — cisnął przez zęby i krzyknął do lokaja:
— Otwieraj drzwi i pilnuj porządku!
Na ulicy stały landa i karety. W najętych stangreci prawie wszyscy spali, kiwając się na koźle. Ale Brunon z Głębowicz czuwał. Waldemar pożegnał obecnych i rzucił się zdenerwowany na poduszki landa. Obok niego usiadł Brochwicz.
Gdy konie ruszyły, po długiem milczeniu odezwał się Brochwicz:
— Tyś się bajecznie zmienił, Waldy.
— Zmieniłem się — jak echo odparł Waldemar.




XXVIII.

Nazajutrz pani Idalja ze Stefcią i Lucią powracały z wystawy landem Waldemara. On sam siedział na przodzie, obok Luci, Gdy wysiedli w hotelu, szwajcar podał Stefci zaadresowaną kopertę. Na widok jej dziewczyna krzyknęła radośnie:
— Od ojca!
Rozpieczętowała list, przebiegając go szybko oczyma.
— Ojciec mój jest w hotelu Europejskim... Był tu, ale że mnie nie zastał... — zająknęła się i spojrzała błagalnie na panią Idalję.
— Pani mi pozwoli pojechać do ojca?
— Owszem, ale na noc pani wróci.
— O tak!
— Spodziewam się, że ojciec pani nas odwiedzi...
— Mój powóz zawiezie panią na miejsce — rzekł Waldemar.
— Dziękuję panu! pojadę dorożką.
Stefcia pożegnała pana Macieja i Lucię.
— Czy stanowczo nie chce pani jechać memi końmi? — zapytał Waldemar.