Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie tak delikatnej i wytwornej, on ją dręczył, jakby przez złość, że mu się podoba. Po tygodniu uczuł pragnienie ujrzenia jej. Przyjechał do Słodkowic razem z całą gromadą gości i tam przyzwyczajenie wzięło znowu górę. Przechodząc, koło jej okna, rzucił w nie figlarne spojrzenie i napotka jej twarz zaciekawioną; ale na jego widok cofnęła się nagle jakby przerażona i aż zbladła. Coś w nim zadrgało żalem.
— Ona się mnie poprostu boi.
Zobaczył ją potem rozbawioną. Tańczyła z Lucią pełna życia i swobody, taki ładny miała uśmiech!... Więc tylko przed nim ukrywa wesołość, on ją paraliżuje?...
I zmienił się.
Odtąd nie pomijał sposobności, aby zrobić jej przyjemność, co w jego warunkach było dość łatwem. Z rozkoszą zauważył, że i Stefcia zaczyna się przeistaczać. Poweselała, lubiła jego rozmowę, nie unikała go, jak dawniej, i w jego towarzystwie przestała tracić swobodę. Waldemar widział te zmiany i cieszył się, lecz od jakiegoś czasu ogarnął go niepokój.
— Za wiele o niej myślę!
Pobyt jej w Głębowiczach dopełniał miary. Waldemar zrozumiał, że zadaleko zaszedł. Cofać się nie mógł, zabraniała mu tego własna etyka, iść naprzód jeszcze nie chciał. Takt Stefci ujął go ze względu na nią, zdenerwował ze względu na siebie.
— Jest pewna, żem był pijany, i chce być wyrozumiałą.
To go drażniło niesłychanie.
Tak przebył kilka dni, do Słodkowic nie jechał, ale czuł, że pomimo chęci Stefcia nie schodzi mu z myśli. Aż pewnego dnia zjechali do Głębowicz koledzy Waldemara, bliżsi i dalsi znajomi, na miesięczny „jour fix“ męski. Jechali z ochotą, ciągnęła ich wesoła swoboda, panująca w tej magnackiej rezydencji. Każdy mógł się tu czuć, jak u siebie, co niektórym sprawiało zadowolenie ambicji i jakąś rozkosz fizyczną. Książęca atmosfera przepychu, płynąca z każdego kąta, uprzejmość ordynata, liczna wygalowana służba, znakomite cygara i wytworna kuchnia, dodawały uroku zawsze oczekiwanym zebraniom.
Tym razem wiodła wszystkich świeża wiadomość, interesująca bardzo wysokie sfery towarzyskie: hrabianka Barska odmówiła ręki księciu Legnickiemu.
Fakt sprawił wrażenie. Pewna liczba hrabianek i księżniczek liczyła na widoki, jakie się dla nich otwierały. Wielu dawniej odepchniętych konkurentów hrabianki na nowo miało zamiar rozpocząć kampanję. Ale przedewszystkiem trzeba się było dowiedzieć, co na to mówi Michorowski, jaką jest jego opinja?
Wszyscy wiedzieli, że odmowa hrabianki nastąpiła z jego przyczyny — nie bezpośrednio, lecz w nawiasach.
Barscy liczyli na ordynata, uważając go za pierwszą partję w kraju. Hrabianka, delikatnie pomijając świetność przyszłego z nim związku, kochała go po swojemu. Nikt nie śmiał posuwać naprzód swych starań bez wybadania poglądu ordynata. Każdy z możliwych pretendentów do ręki hrabianki, jadąc do Głębowicz, zachowywał dobrze udaną obojętność. każdy mniej więcej chciał mówić miną: „Cóż mnie obchodź hrabianka Barska i jej wybór?“ Ale jednocześnie każdy oczekiwał zdania ordynata. Wiedziano, że jeśli on ujawni swe zamiary względem hrabianki, nie pozostanie im nic więcej nad wycofanie się od brzegu.