Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - Nauczycielka.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

Ale drzewo śmiać się może, bo wie, iż na wiosnę okryje się nowymi, a serce ludzkie, obnażone z zieleni, schnie bez nadziei.


∗             ∗

Konrad mnie przywołał do siebie, rozpłakał się i rzekł: — Daruj mi obelgę, którą ci wyrządziłem! Jestem zepsuty, kapryśny, zły! Tobie szczęścia nigdy daćbym nie mógł, lecz Halce — spróbuję! Wszystko, co lepsze w mej duszy, zwraca się ku tobie z podziękowaniem za to, co zrobiłaś dla mnie, a więcej jeszcze, iż nie będę miał na sumieniu tego dziecka. (Żonę swą zwykle nazywa dzieckiem. Żona-dziecko! wydaje mi się to czemś nie do pogodzenia)...
Mimo wszelkich przejść bolesnych, czuję się dobrze, bo stanęłam w zgodzie sama z sobą.


∗             ∗
(Na pensyi).

Nie chciałam swą obecnością „męża oddzielać od żony,“ więc przed przybyciem Haliny wróciłam na pensyę. Odrazu weszłam w tryb dawnych zajęć. Skąd mi się wzięło tyle spokoju? czy to płynie z poczucia obowiązku?
Obowiązek, to jedynie sztandar, który sam przez się zwyciężyć, ani zapalić do czynu — niezdolny.
Do tego trzeba miłości.