Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy którym wisiało mnóstwo mosiężnych medalików. Ilekroć podnosił głowę, z pod kaptura błyszczały oczy i wyzierały ciemne wąsy tak zawadyacko podkręcone do góry, że nie powstydziłby się ich dworak.
Gospodyni zbliżyła się do niego i kłaniając się niezgrabnie, zapytała, czem może służyć.
— Czy statek do Beaugency rychło nadejdzie?
— Nie wiadomo, zwykle przychodzi później. Radziłabym wam, ojcze, zjeść tutaj obiad.
— Niech i tak będzie. Ale czy niema innej izby? Tutaj czuć jakiś swąd.
— Ja nic nie czuję.
— Chyba gdzie blizko opalają wieprze?
— Wieprze? Ha! ha! ha! Nie wiele więcej oni byli warci od trzody, ale na półmisek nie są zdatni. To wrogów palą nad rzeką i swąd aż tu zalatuje.
— Palą!
— Tak. Cóż to wam, ojcze, może przeszkadzać? Zresztą nie mam innej izby... Gdyby ich nie spalono, cuchnęliby jeszcze gorzej. Dziś nad Loarą leżał ich cały stos na piasku, wysoki jak ten komin. Wczoraj w Orleanie musieli ich wyrżnąć moc, bo od rana woda spławia trupy. Zamiast ryb mamy ludzi. Wczoraj chłopak od młynarza zarzucił sieć i wyciągnął trupa kobiety. Ale co się wam stało, ojcze? Zbledliście jak ściana. Możeby dać wina?
— Nie trzeba.