Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oho! Wiedzieli aż zbyt dobrze. Chciałem się zatrzymać, ale wyrywali z całych sił; dostawało mi się uderzenie za uderzeniem. W głowie mi dotychczas mruczy jak basetla; plecy świecą chyba wszystkiemi kolorami siniaków, a nogi mnie tak bolą, jakbym tańczył na kilometrowych szczudłach. Dziewięćdziesiąt osiem członków ludzkich drży we mnie — omdlewam ze zmęczenia, a pot ścieka mi szerokiemi potokami z ciała. Czy mam to puścić płazem?
— Powiedz-że mi pan przedewszystkiem, gdzie są obaj kulisowie?
— Gdzie są? — Tak, gdzież oni są? Nie wiem.
— Ale wszak pan powinien najlepiej wiedzieć, gdzie się zatrzymali. Przecież oni pana tu przynieśli!
— Przynieśli! Przynieśli! Ile złośliwości w tym człowieku! Powiadam panu, że przybyłem pieszo! Dziękuję za to Państwo Niebios, gdzie się płaci sto li za wyścig z kulisami. Tak byłem zaskoczony, że nie miałem nawet czasu na zajście po rozum do głowy. Wiem tylko tyle, że ryczałem jak tygrys; lecz to nanic się zdało, albowiem łotry nie pojmują ani w ząb chińskiego. A kiedy wreszcie zatrzymali się przed drzwiami hotelu, przewrócili palankin tak, że usiadłem plackiem na matce-ziemi, i uciekli co tchu. — „Tszing leao!“ — krzyknęli na pożegnanie. Cóżto znaczy?
— Tak się żegnają Chińczycy.
— Dziękuję za takie pożegnanie! Natychmiast

64