Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Stopiła się z wszechistnieniem. A teraz przyjrzyj się drugiemu. Czy nie należy nazywać go bogiem piękności i szczęścia?
Mijnheer nie czuł się bynajmniej bosko; od szczęścia był bardzo daleki. Wszakże zmusił się do błogiego wyrazu twarzy. Jego rozmiary czyniły zadość wymaganiom urody w pojęciu Chińczyków.
— Tak, piękny jest, — odparł mandaryn. — Ale zapytaj ich, w jakim celu przybyli do Kuang-tszéu-fu!
— Zmuszacie mnie do uchybienia grzeczności, należnej bogom. Gdy bogowie zatapiają się w głębie kontemplacji, grzechem jest przeszkadzać im — mącić ich spokój. Narażę się na ich gniew, który wy poprzednio już wywołaliście.
— Lama wojny był rozwścieczony, ale drugi nie gniewał się wcale. Zeskoczył z postumentu, aby się schować.
— Skoro zechce, może nas wszystkich zmiażdżyć. Ale, rozumie się, że lama pokoju, gdy gniew w nim wzbiera, zwraca się do lamy wojny.
— Więc nie chcesz ich zapytać? W takim razie my zapytamy!
— Nie, nie! Nie oddacie im należnych honorów. Odważę się. Może zechcą udzielić mi odpowiedzi.
Zbliżył się do bożków, ukłonił się nisko i rzekł po niemiecku:
— Nie odpowiadajcie odrazu, lecz wpatrujcie się w kąt. Dopiero po dłuższej chwili udajcie, że

124