drążoną, że można było puszczać z niej dym rozmaicie ukształtowany.
Dostali jeszcze jeden podarunek, napozór nieznaczny, ale w gruncie rzeczy o wiele, wiele cenniejszy od tamtych. Jubiler przyniósł książeczkę, na trzy cale długą i tyleż szeroką, oprawną w skórę prasowaną. Wewnątrz tkwił tylko jeden arkusik, zapisany z obu stron dziwacznem pismem. Matuzalem nie mógł go odcyfrować, zapytał przeto o treść.
— Jest to nader cenna książeczka, mianowicie t’eu-kuan, — brzmiała odpowiedź.
— T’eu-kuan, — a więc glejt króla żebraków? — Tak. glejt mego teścia. Czy nie sądzi pan, że może się panu przydać?
— Jakże mógłby się przydać? Nie jestem podwładnym t’eua.
— Ten glejt jest przeznaczony nie dla jego podwładnych, lecz dla obcych. Posiada pan jakiś dokument?
— Tak. Tong-tszi dał mi również nader pożyteczny papier.
— Bardzo pożyteczny, gdyż tong-tszi ma pieczę nad cudzoziemcami i kogo broni, temu nic złego stać się nie powinno. A jednak paszport tong-tszi jest niczem wobec paszportu króla żebraków.
— Jakto?
— Ponieważ — — no, wyjaśniłem już panu wczoraj, kim jest król żebraków i jakie wpływy posiada. Jego moc przerasta władzę najwyższego man-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/343
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
97