o tem pojęcia, że pan zna jego zamiary; nie będzie się zatem niczego spodziewał.
— Ale ja sam jestem za słaby.
— Oczywiście, pomożemy panu.
— Jakże będę wam wdzięczny! Ale musicie w takim razie u mnie zostać. Później nie będziecie mogli wyjść.
— A jednak. Mogą sobie zamknąć bramę. Mieszkamy tu w pobliżu u tong-tszi.
Jubiler zmienił wyraz twarzy. Ze strachu i oszołomienia zapomniał o zaleceniach grzeczności.
— U tong-tszi? — zapytał. — Czyż nie jesteście owymi cudzoziemcami, którzy go uratowali?
— Hm! Co panu o tem wiadomo?
— Tong-tszi jest nader bogatym i wpływowym mandarynem, a ja tylko kupcem. Moja żona jest ponadto córką króla żebraków. Mimo to żona tong-tszi nieraz wchodzi na stopnie swego ogrodu, aby porozumiewać się z moją żoną. Wiemy więc, że niedawno tong-tszi był nieobecny dłużej, niż się spodziewał. Jego żona była pełna trosk. Lękała się, że go spotkało jakieś nieszczęście. W tych dniach opowiedziała w sekrecie mojej żonie, że jej mąż wrócił i że znajdował się w straszliwem niebezpieczeństwie, z którego uratowało go pięciu czy sześciu cudzoziemców. Dodała, że ci zbawiciele są zaproszeni i że przybędą do nich w gościnę.
— Nic pan nie wie poza tem?
— Nie.
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/287
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
41