Strona:PL Marx Karl - Kapitał. Krytyka ekonomji politycznej, tom I, zeszyty 1-3.pdf/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

sonelem metalurgji i rękodzielń metalowych, to suma wyniesie 1.039.605. Każda z tych sum będzie mniejsza od liczby nowożytnych niewolników domowych. Co za podniosły rezultat kapitalistycznego zastosowania maszyn!

7. Odpychanie i przyciąganie robotników przez produkcję maszynową. Kryzysy w przemyśle bawełnianym.

Wszyscy poważni przedstawiciele ekonomji politycznej przyznają, że wprowadzenie nowych maszyn jest klęską dla robotników w tych gałęziach tradycyjnego rzemiosła i rękodzielnictwa, z któremi maszyna zaczyna konkurować. Wszyscy prawie wzdychają nad niewolą robotnika fabrycznego. I jakiż wobec tego wygrywają atut? Że maszyna, po wszystkich okropnościach swego okresu początkowego i przejściowego, ostatecznie powiększa, a nie zmniejsza, liczbę niewolników pracy! Tak, ekonomja polityczna upaja się wstrętnem twierdzeniem, wstrętnem dla każdego „filantropa“, wierzącego w wieczystą, przyrodzoną konieczność kapitalistycznego trybu produkcji, że nawet fabryka, już oparta na produkcji maszynowej, po przezwyciężeniu siwego okresu wzrostu i krótszego lub dłuższego „okresu przejściowego“ narzuca swe jarzmo większej liczbie robotników, niż z początku wyrzuciła na bruk.
Ganilh stanowi wyjątek. Uważa on za ostateczny rezultat, maszynowego trybu produkcji zmniejszenie liczby niewolników pracy, kosztem których coraz większa liczba „gens honnêtes“ [„ludzi porządnych“] spożywa wytwory, a zarazem rozwija swą słynną „perfectibilité perfectible“ [„zdolność doskonalenia się

    do późnej nocy. Śpią w suterynach pełnych robactwa, lub na zimnych poddaszach, razem ze szczurami. Żywią się odpadkami. Znoszą połajanki i wymysły, prześladowania brutalnych paniczów, dokuczania czworga lub pięciorga dzieci. W deszcz i słotę posyłane są po piwo, niekiedy bywają bite przez — rozzłoszczoną panią; tygodniami nie pozwalają im iść do kościoła. Płaca ich jest nędzna, a gdy zachorują, to panie odsyłają je do rodziny, o ile ją mają, a jak nie to do szpitala lub przytułku. Nic dziwnego, że uczciwa praca przejmuje je wstrętem i obawą, że decydują się „iść do djabła“, i że, biedne „niewolnicziki“, chętnie to czynią. Nieraz z płaczem opowiadały mi o swych cierpieniach, o biciu, głodzie i zimnie, o tem jak wypędzano je z „miejsca“, skoro tylko zachorowały, jak żyły potem ze sprzedaży — swych ubrań, jak wreszcie po wyprzedaniu wszystkiego grzęzły i grzęzną coraz głębiej w bagnie. A tak niewielu, niestety, spółczuje z niemi“. K.].