Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
230
──────


obiadowa, a ona nie wróciła. Nad wieczorem przyniesiono jéj list. Poznała pismo, rozerwała kopertę i czytała z szeroko otwartemi oczyma:

„Moja najdroższa Marcelko! ze łzami piszę do ciebie. Daruj mi to, co uczyniłam, ale tak dłużéj być nie mogło. Ja ci nic nie wyrzucam; zapewne postąpiłaś tak, jak musiałaś. Ja cię nie chcę sądzić, a przecież w domu niepodobna mi pozostać. Nie troszcz się o mnie: nauczyłam się już tyle, iż sama sobie radę dać powinnam; choćbym tego jednak nie potrafiła, przysięgam, iż grosza od ciebie nie przyjmę. Nie staraj się mnie znaléźć: to byłoby daremne. Na czas jakiś rozstać się musimy, chociaż ja kocham cię bardzo, bardzo, jak dawniéj i zawsze kochać będę. Przebacz mi i kochaj także.
Jadwiga”.

Przeczytawszy, Marcela zadzwoniła gwałtownie.
— Kto przyniósł ten list?
— Posłaniec.
— Gdzie on jest?
— Odszedł zaraz.
— A panna Jadwiga kiedy wyszła?
Nikt nie otwierał drzwi, nikt nie odprowadzał. Pokojówka tylko słyszała od stróża, iż panienka zezeszła, niosąc walizkę w ręku, którą on pomógł jéj włożyć do dorożki. Gdy to mówiła, spoglądała w dziwny sposób na Marcelę.