Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
229
──────


wobec serdecznego jéj spojrzenia, zdobyć się mogła na łzy jedynie i tuliła się do niéj, jakby mogła zasłonić ją od cudzego uścisku, zagłuszyć bicia jéj serca i stać się ukochaniem całém, jak to było w tych najgorszych chwilach po śmierci ojca, kiedy nikt nie stał pomiędzy niemi.
Marcela tego wszystkiego zrozumiéć nie mogła, czuła przecież, że siostra jéj cierpi bardzo. Napróżno pytała o powód; Jadwinia położyła jéj palce na ustach, błagając wzrokiem o milczenie. Tak pozostały czas jakiś, przytulone jedna do drugiéj, złączone sercem, choć rozbiegały się ich myśli. I tylko z piersi młodszéj wybuchały jeszcze chwilami przycichające łkania. Czy Marcela była winną, czy niewinną, ona ją kochała i nie chciała sądzić. Ale obietnicy, danéj Gustawowi, musiała dotrzymać.
Jadwinia oka nie zmrużyła téj nocy. Parę razy podnosiła się i, stąpając cicho po kobiercu, zaściełającym sypialnię, przypatrywała się siostrze przy świetle nocnej lampy. Potem jéj załzawione źrenice obiegały sprzęt każdy, każdy drobiazg tego wykwintnego pokoju, które migotliwe światło wydobywało z pół cienia, odbijając się koleją w srebrnych miednicach, kubkach, świecznikach i kryształach, stojących na toalecie!
Nazajutrz Marcela jeszcze spała, gdy Jadwinia wyszła. Nie zdziwiło jéj to; tak zdarzało się nieraz. Niepokoić się zaczęła dopiéro, gdy nadeszła godzina