Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go rodzaju, sir Dinadan śmiał się sam ze swego kawału najwięcej i najdłużej ze wszystkich. Powodzenie tak go wbiło w dumę, że zdecydował się wygłosić mowę. Wydaje mi się, że przez całe życie nie słyszałem tylu starych, oklepanych dowcipów, co w tej mowie. To było coś gorszego od zawodzenia wędrownego żebraka i od kawałów klowna w prowincjonalnym cyrku. Było jakoś niewymownie smutno siedzieć tysiąc trzysta lat przed własnem narodzeniem i słuchać nędznych, płaskich, politowania godnych dowcipów, które nie wydawały mi się śmieszne już za czasów mego dzieciństwa.
Ale tu widocznie były one ostatniem słowem humoru, wszyscy słuchając tych starożytności zrywali sobie boki ze śmiechu, z czem zresztą zdarzało mi się nieraz spotykać i w późniejszych, współczesnych mi czasach. Nie śmieszyły one tylko mego sąsiada pazia, a raczej śmieszyły w tym sensie, że nie było tu słowa, któregoby nie wyśmiał i człowieka, z któregoby nie kpił. Twierdził on, że przeważna część żartów sir Dinadana zbutwiała od starości, pozostała zaś skamieniała. Określenie „skamieniała“ bardzo mi się spodobało, — zauważyłem nawet, że tego rodzaju dowcipy należałoby odnieść do jednego z geologicznych okresów. Lecz zdaje się, że ten mój dowcip nie znalazł najmniejszego oddźwięku, gdyż geologja w owych czasach nie została jeszcze stworzona. Biorąc to wszystko pod uwagę, postanowiłem ucywilizować ten kraj i zmienić wszystko do gruntu, rozumie się, jeśli mi się uda szczęśliwie wydostać z tej opresji.
Teraz wstał sir Key: tym razem ja zostałem wzięty w obroty. Opowiedział, jak mnie spotkał w dalekim kraju barbarzyńców, gdzie wszyscy moi ziomkowie byli ubrani w taki sam śmieszny ubiór. Ubiór ten jest zaczarowany i broni tych, którzy go