Przejdź do zawartości

Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czekając na kości, na które się hurmem rzucały. Naturalnie wszczynała się zażarta walka, przy akompanjamencie takiego ujadania, ryku i hałasu, iż niepodobna było ciągnąć dalej rozmowę. Ale nikt nie wykazywał z tego powodu zniecierpliwienia, — odwrotnie — wszyscy chętnie przerywali biesiadę, by z napiętą uwagą śledzić walkę psów. Podnoszono się z miejsc, ażeby lepiej widzieć, damy i muzykanci zwieszali się w tym samym celu poprzez balustradę.
Od czasu do czasu komuś z obecnych wyrywał się okrzyk entuzjazmu i uznania. W końcu zwycięzca wygodnie rozciągał się na ziemi i, zlekka jeszcze warcząc, gryzł zdobytą kość, a z nią razem i podłogę, co czyniły również i inne psy, zwycięzcy w poprzednich walkach. Przy stole wznawiały się z powrotem przerwane rozmowy.
Naogół mowa i zachowanie się tych ludzi było względnie delikatne i uprzejme. Jak spostrzegłem, wysłuchiwali oni z powagą i uważnie mówiącego, naturalnie w przerwach pomiędzy żarciem się psów. Lecz, niestety, mieli oni wspólne cechy z dziećmi, mianowicie — kłamali. Kłamali ze zdumiewającą wprawą i z niemniej zdumiewającą niezręcznością, życzliwie wysłuchując przytem cudzych fantastycznych opowiadań i biorąc najbardziej wierutne łgarstwa za czystą monetę. Nie można było nazwać ich okrutnikami lub ludźmi krwiożerczymi, ale tem nie mniej opowiadali oni z taką szczerą przyjemnością o krwawych przygodach i zadanych przez się mękach, że nawet ja zapominałem przytem się wzdrygnąć.
Nie byłem tu jedynym jeńcem.
Prócz mnie było tu jeszcze przeszło dwudziestu. Nieszczęśliwi! Większość z nich była straszliwie pokaleczona, pomasakrowana i poraniona! Na włosach ich, na twarzy i na ubraniu widniały ślady spiekłej