Przejdź do zawartości

Strona:PL Mark Twain - Yankes na dworze króla Artura.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o niej również starsza córka, stojąca teraz obok swoich żonatych synów i zamężnych córek i zapatrzona w ojca, którego znała jedynie z imienia.
Po upływie dwóch dni koło południa Sandy zaczęła okazywać niepokój i gorączkowe oczekiwanie; według jej słów zbliżaliśmy się do zamku potworów. Było to dla mnie niespodzianką i nie powiem, żeby zbyt miłą. Cel naszej wędrówki jakoś wyleciał mi z głowy, a to nieoczekiwane przypomnienie uczyniło go nagle realnym i nadzwyczaj zainteresowało mnie.
Tymczasem podniecenie i niepokój Sandy wzrastały z każdą minutą i udzielały się również i mnie. Serce mi zaczęło mocno bić. Z sercem trudno jest sobie poradzić, — ma ono swoje prawa i zaczyna drżeć wobec rzeczy, które lekceważy zdrowy rozsądek. To też, gdy Sandy ześlizgnęła się z konia, poczułem się bardzo nieswojo. Dziewczyna popełzła, skradając się, schyliwszy głowę niemal ku samej ziemi, pomiędzy krzakami, porastającemi niewielkie wzgórze.
Serce moje biło coraz prędzej, silniej i nie przerywało tej swojej czynności dopóty, dopóki Sandy zachowując wszystkie środki jaknajwiększej ostrożności nie dopełzła do szczytu pagórka. Koniec końców dołączyłem się do niej i popełzłem za nią na kolanach. Lecz nagle oczy jej zaświeciły i wskazując coś ręką, szepnęła przerywanym ze wzruszenia głosem:
— Zamek! Patrz, tam jest zamek! Czy widzisz jego zarysy?!
Co za miłe rozczarowanie!
— Zamek? — zapytałem. — Nie widzę nic, prócz chlewu, otoczonego parkanem.