Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boty pojechać gdzie, na swobodzie przebyć czas jakiś. No i nic z tego. Ruble poszły, trzeba znów pracować. To dziwna jednak rzecz, jak mnie się pieniądze nie trzymają.
— Co to za dziwo! Złodziej jest na nie gotowy! — mruknął ponuro Bazyli. — Bodaj go ziemia pochłonęła!
— Cóż robić? Nie warta żalu ta nikczemna mamona! Daj butelkę czerwonego wina. Będę pisał w nocy.
— Czwarta noc! Jezus Marya! co pan wyrabia? — zawołał przerażony sługa.
— No, cicho, cicho! Wszakże cię nie proszę do towarzystwa. Idź sobie śnić o kochance, w braku jej samej. Mnie nie wystarcza dnia na tyle roboty.
— Bo pan robi za dziesięciu. Oj, będzie źle!
— Wynoś się do dyaska ze wzdychaniem!
Bazyli się wyniósł, ale wzdychać nie przestał. Żal było istotnie patrzeć na biedaka, który brał nad siły, sądząc, że ich ma niewyczerpany zasób.
Im bliżej było ukończenia i upragnionego wypoczynku, tem uciążliwsze były zajęcia.
Rzadko widywał pana Bazyli i tylko chwilowo. Zdawano roboty, musiał je oglądać, przyjmować i płacić. Kasa pełna była interesantów, pieniądze płynęły jak woda. Hieronim ostatnie dziesięć dni trzymał się na nogach siłą woli i wina; palił bez przerwy cygara, zachrypł, zczerniał, oczy mu świeciły sztucznem podnieceniem.
Gdy olbrzymi most stanął gotowy, oczyszczony z rusztowań, umajony przez robotników, inżynier odetchnął, zatelegrafował po próbny pociąg do zarządu, przyjął go przy wstępie na swoje terytoryum.
Pierwsza twarz co doń wyjrzała z oszklonego wagonu, była to rozpromieniona fizyognomia pryncypała.
Kazał zatrzymać pociąg, ciągniony przez trzy